Ostatnia jesienno-mroźno-deszczowa pora sprawiła, że moje włosy były wiecznie spuszone. Żadne olejowanie i odżywki bez spłukiwania nie dawały sobie rady. Moja czupryna nadal żyła swoim życiem.
Całe szczęście poszłam przypadkiem do Hebe i w moje ręce wpadła maska Kallos Banana. Strzał w dziesiątkę!
Mam z tej serii już Kallos Keratin i Kallos Cherry. Ta pierwsza jest super, da druga jest dobra, Kallos Banana jest idealna na jesienną pogodę.
Przypominam, że moje włosy skłaniają się do wysokoporowatych i są zniszczone, łamią się na każdej długości, co mnie ciągle dziwi, skoro ich niczym nie katuje, tylko tak pięknie o nie dbam.
Moje odczucia po stosowaniu Kallos BANANA:
1. Cena: w Hebe kosztuje ok 12 zł.2. Wydajność: Litrowa maska wystarcza na bardzo długi czas przy średnio długich włosach (w ogóle nie oszczędzając).
3. Wygląd: Włosy są wygładzone, nie odstają tak bardzo, mięciutkie w dotyku i bardzo ładnie pachną- jak takie pianki bananowe, które można kupić w hipermarkecie na wagę. Pokochałam tą maskę całą głową i nawet na zdjęciach widać że "trzymają się kupy".
Zdjęcie nie jest "przed i po" tylko światło naturalne i żarówka.
Maskę Kallos BANANA nakładam na suche włosy, które delikatnie olejuję, zakładam foliowy czepek i ręcznik. Chodzę tak około godziny, następnie myję głowę i wcieram jeszcze raz maskę od połowy długości włosów. Robię to tak, jakbym chciała rozpalić ognisko kawałkiem patyczka (rozcieranie w dłoniach), aż poczuję, że maska zmieniła konsystencję i jest miększa, następnie dokładnie spłukuję włosy.
Szkoda, że nie ma tych masek w małym pudełku, aby można było wypróbować działanie przed kupieniem całego litra. W końcu każdy włos jest inny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz