czwartek, 10 listopada 2016

Szkoła kiedyś i dziś.

Nie muszę wspominać o tym, że kilkadziesiąt lat temu nauczyciel był najważniejszą osobą w szkole i dzieci go słuchały. Mało tego, rodzice za bardzo się nie wtrącali w nauczanie i dopiero, gdy działo się "coś złego" szli do szkoły.

20 lat temu nauczyciele nie mieli aż takiego szacunku od rodziców i dzieci, ale nadal nikt im w nauczaniu nie przeszkadzał tak bardzo.

Teraz jestem przerażona. Oczywiście niektórzy rodzice nadal są w porządku, większość dzieciaków jest słodka i grzeczna, zdarzają się wybryki, ale uczniowie potrafią przyznać się do błędu i przeprosić.

Dziwię się, że w niektórych szkołach jest zakaz biegania po korytarzu. Mhm... rozumiem że chodzi o bezpieczeństwo (my w szkole biegaliśmy i wszyscy żyjemy), ale jak ktoś mógł wpaść na taki fatalny pomysł? Skoro dziecko w podstawówce przebywa na lekcjach ok. 5 godzin i przez cały ten czas ma siedzieć grzecznie, lub powoli chodzić po korytarzu, to gdzie i kiedy pozbędzie się energii? Bujając się na krześle? Sporo dzieci zjada batoniki naładowane cukrem i pije słodkie soki, mnóstwo cukru, tyle samo energii, ruchu brak.
A panie ze świetlicy już wychodzą z siebie.
Zakaz biegania na przerwie? Spoko, tylko dajcie dzieciom alternatywę w jaki sposób mają pozbyć się energii.

Teraz opowiem historię o szacunku.

Chłopcy grali w piłkę, oczywiście w pewnym momencie była "ręka", ktoś strzelił po tym gola 8 letni sędzia (wszyscy mniej więcej ten wiek) był po drugiej stronie boiska i nic nie widział. Kłótnia między dwoma chłopcami, trochę płaczu, mnóstwo krzyku. Dołączył się jeszcze jeden bohater historii. Pani nauczycielka stoi i słucha, daje im czas czy będą potrafili dogadać się sami. Nie, nie potrafią. 
Dochodzi trzech kolejnych chłopców (teraz jest ich 6ciu). Nauczycielka trzyma dłonie na ramionach jednego chłopca (niech będzie Blondyn), wyznacza innego, aby opowiedział historię ze swojej perspektywy. Gdy trzymany za ramiona Blondyn chce krzyczeć, że "wcale tak nie było" nauczycielka przysuwa mu dłoń do ust (nie dotyka go, daje mu znać że teraz nie jest jego kolej).
I tu się zaczęło.
Wyobraź sobie stado wygłodniałych wilków rzucających się na ofiarę.
Gest nauczycielki był jak odpalona bomba, jeden z chłopców zaczął zatykać usta Blondynowi, inny ściągnął mu czapkę na oczy, pozostałych trzech zaczęło go kopać!!! 5 na 1. A on stał w objęciach nauczycielki. Ona w krzyk, bo co to ma być? Blondyn ruszył do ataku, ale nie mógł za wiele zrobić, bo nauczycielka go trzymała za ramiona (gdyby go puściła, runął by na ziemię prawdopodobnie na twarz). Osłoniła go własnym ciałem, uniesionym głosem zaczęła tłumaczyć dzieciom, że zachowali się fatalnie i dzwoni do rodziców za ich wybryk.
"Wilki" zdziwione, nie wiedzą po co nauczycielka chce dzwonić. Przecież nic się nie stało.

Brak szacunku, brak respektu do nauczyciela. Różnie w życiu bywało, ale nigdy nie widziałam, żeby dziecko biło kogoś przy nauczycielu. Jakiś koszmar.

Dlaczego tak się dzieje? Może to bezstresowe wychowanie?
Na zadane pytanie w klasie IV "Jak jesteście niegrzeczni, jak sobie radzą z wami rodzice? Jakie macie kary?" Jedna (!) dziewczynka powiedziała, że kiedyś tata jej zagroził godziną siedzenia w pokoju. Samotnie. To tyle w temacie.

I nie, nie jestem za karami cielesnymi, ale zakaz grania na komputerze, lub używania telefonu nikomu by nie zaszkodził, a może pomógł by wychować, bo mam wrażenie że większość rodziców tego nie robi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz