piątek, 5 sierpnia 2016

Maska keratynowa Kallos na włosy.


Nie nazwała bym tego testowaniem, ale ostatnio najczęściej trafia w moje ręce maska keratynowa Kallos.

Zrobiłam moim włosom dogłębne odżywianie, najpierw nałożyłam olej kokosowy, później wklepałam w nie maskę, wymodziłam sobie cebulę na czubku głowy i poszłam ćwiczyć.
Po godzinie mordęgi zrobiłam peeling skóry głowy (polecam robić minimum raz na 3 tygodnie czymkolwiek). Wisząc głową w dół nad wanną wmasowałam we włosy tą samą maskę keratynową od ucha w dół.
Wmasowałam mam na myśli pocieranie dłońmi włosy tak, jakbym chciała rozpalić ogień używając patyka i krzesiwa, aż do momentu w którym poczułam, że włosy są mięciutkie i wszystkie się "napoiły". Jestem z tej maski bardzo, ale to bardzo zadowolona. Włosy są mięciutkie, gładsze niż "normalnie" i ogólnie czuć, że akurat ten kosmetyk im służy.

To nie koniec, do ostatniego płukania dodałam kropelkę nafty i 3 krople gliceryny. Woda była letnia i bardzo uważałam, żeby nie zalać skóry głowy.
Efekt końcowy?
Na zdjęciach moje włosy wraz wyglądają jak kupka siana (no nic będę próbować dalej zmienić ich "urodę") ale z bliska widzę, że da się z nich wycisnąć więcej, szkoda że z daleka nie ma efektu.

 Zdjęcie zrobione rano następnego dnia po umyciu.
 
Owszem włosy błyszczały się bardziej niż zwykle, ale skoro każdy odstawał w swoją stronę (wolna ich wola), to ogólnie nie było tego widać dla zwykłych śmiertelników. Ja jestem fanatyczką, więc widziałam różnicę.
Chcecie błysku? Polecam naftę i glicerynę.
A i mam zdjęcia przed i po szybkim skróceniu. Nie bądźcie krytyczni.





Ogólnie jak na moje włosy, to całkiem spoko wyszło, ale prawdopodobnie dużo dziewczyn zaczyna walkę o swoje włosy gdy ma je w takim stanie jak ja teraz :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz