Nie nazwała bym tego testowaniem, ale ostatnio najczęściej trafia w moje ręce maska keratynowa Kallos.
Zrobiłam moim włosom dogłębne odżywianie, najpierw nałożyłam olej kokosowy, później wklepałam w nie maskę, wymodziłam sobie cebulę na czubku głowy i poszłam ćwiczyć.
Po godzinie mordęgi zrobiłam peeling skóry głowy (polecam robić minimum raz na 3 tygodnie czymkolwiek). Wisząc głową w dół nad wanną wmasowałam we włosy tą samą maskę keratynową od ucha w dół.
Wmasowałam mam na myśli pocieranie dłońmi włosy tak, jakbym chciała rozpalić ogień używając patyka i krzesiwa, aż do momentu w którym poczułam, że włosy są mięciutkie i wszystkie się "napoiły". Jestem z tej maski bardzo, ale to bardzo zadowolona. Włosy są mięciutkie, gładsze niż "normalnie" i ogólnie czuć, że akurat ten kosmetyk im służy.
To nie koniec, do ostatniego płukania dodałam kropelkę nafty i 3 krople gliceryny. Woda była letnia i bardzo uważałam, żeby nie zalać skóry głowy.
Efekt końcowy?
Na zdjęciach moje włosy wraz wyglądają jak kupka siana (no nic będę próbować dalej zmienić ich "urodę") ale z bliska widzę, że da się z nich wycisnąć więcej, szkoda że z daleka nie ma efektu.
Zdjęcie zrobione rano następnego dnia po umyciu.
Chcecie błysku? Polecam naftę i glicerynę.
A i mam zdjęcia przed i po szybkim skróceniu. Nie bądźcie krytyczni.
Ogólnie jak na moje włosy, to całkiem spoko wyszło, ale prawdopodobnie dużo dziewczyn zaczyna walkę o swoje włosy gdy ma je w takim stanie jak ja teraz :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz